Quantcast
Channel: Edpholiczka - blog o perfumach. W oparach popkultury.
Viewing all 83 articles
Browse latest View live

Balenciaga - Rosabotanica

$
0
0





Nie podchodzę do perfum zielonych i świeżych nie tylko dlatego, że zwyczajnie preferuję mocniejszy kaliber. Tak często perfumy z tej kategorii są miałkie i nudne albo układają się na mnie w zapach potu, że zwyczajnie tracę do nich entuzjazm. Wyjątek muszę zawsze zrobić dla marki Balenciaga. Żadne z perfum z tego domu nie były porażką, a wręcz przeciwnie. Balenciaga szanuje konsumenta, podobnie jak Cartier. Ich zapachy nie są na pewno wyzywające i powalające na kolana, ale oferują dobrą jakość i ciekawe podejście do tematu.
Powinnam pewnie zacząć od perfum Florabotanica, ale to zostawię sobie na inny moment. W maju postanowiłam sobie, że wyjdę ze strefy komfortu i zanurzę się w różanych perfumach. Po poznaniu Aramis Calligraphy Rose miałam ochotę porzucić jakiekolwiek próby zalecania się do róży, bo w tych perfumach jest ona idealna i dokładnie taka, jaką lubię.

Rosabotanica to zapach zielony, jasny i świeży. Jest jak kąpiel w źródlanej wodzie w towarzystwie olejków o woni gorzkiej i słodkiej. Różne aromaty przegryzają się nawzajem, zabarwiają się, przybliżają się do siebie i łączą w sposób niewymuszony i niewyreżyserowany. Brawo!

Rosa to przede wszystkim wyrazista zieleń pyszniąca się swoją soczystością w słońcu, otulona hiacyntowym oddechem. Gorzkie petitgrain i liście figi tworzą akord zielony i rześki, momentami niemal mentolowy. Potrafią pobudzić jak skok do zimnej wody, przy tym zachowują się całkiem spokojnie, potrafią ukoić. Nie jest to świeżość irytująca i oczywista, ale taka przemyślana - petitgrain często potrafi popaść w różany ton, i właśnie w tej kompozycji wprowadza nas do serca zapachu.

Królową jest oczywiście róża. Pozuje raczej naturalnie i podbija ją jaskrawo żółty grejpfrut. To taka niewielka, ale napuszona różyczka - słodka i urocza, ale nie do końca dziewczęca, bo w charakternym towarzystwie. Olfaktoryczna chłopczyca z niej. Na około niej unosi się odurzający pył, który szybko okazuje się być różowym pieprzem. To tylko taka buńczuczna przykrywka, nasza bohaterka potrafi też być ciepła i czuła, znakiem tego może być zapach kardamonu, który czuć przy bardzo bliskim przytuleniu się do niej (a może to jakiś trik, by dodać sobie lat, wydawać się kimś poważniejszym?). Tak czy inaczej - wszystko co jej towarzyszy jest śliczne - jej maska i to co pod nią kryje.

Docierając do bazy czuję raczej ogólnikowe drzewne nuty umorusane ambrą, momentami trochę cedru. Nasza róża nie ma nic przeciwko, by wspiąć się na drzewo, a potem przed przypadek z niego spaść i wytrzeć zabrudzone ziemią ręce w  sukienkę. W tle całkiem wyraźnie maluje się wetiwer i paczula - kolejne młodzieńczo pachnące towarzystwo Róży. Przyznam jednak, że nie ma tutaj żadnych bójek i kłótni (a może chwilami by się chciało), nasza chłopczyca jest całkiem ułożona. Od początku pachnie w jednym tonie, jest konsekwentna. Trudno powiedzieć, żeby była niezdecydowana. To po prostu ciekawa i oryginalna kobietka, która wyrośnie na wartościową kobietę. A jej towarzystwo nie ma na nią wpływu - nie zepsuje jej ani nie naprawi. Ona lubi siebie za bardzo, by ulegać innym.

Rosabotanica pachnie bardzo ciekawie i zbiera wiele komplementów. Prezentuje dobrą trwałość przez około 7 godzin. To perfumy świeże, ale oryginalne. Nie pachną szalenie odkrywczo i awangardowo. Będą idealne dla kogoś, kto lubi się wyróżniać i pachnieć inaczej, ale bez nakładania zbędnych teatralnych atrybutów. Coś wspaniałego na wiosnę i lato, serdecznie polecam.

foto via douglas.de

Nowy wpis dla Perfumeria.pl: 9 zapachowych rad dla Panny Młodej

$
0
0



Bardzo często piszecie do mnie z prośbą o doradzenie perfum na ślub. Zawsze z entuzjazmem do tego tematu podchodzę i staram się pomóc. Gdybym nie była Edpholiczką, to pewnie byłabym szaloną wedding planerką. Postanowiłam napisać dla Was tekst, który byłby kierunkowskazem dla osoby zupełnie początkującej w tym temacie i niekoniecznie bardzo zafascynowanej światem zapachów. Panie obeznane w temacie też powinny w tym artukule znaleźć coś dla siebie, przynajmniej taką mam nadzieję :)
  • Czy perfumy muszą pasować do bukietu?
  • Co zrobić, jeśli wydaje Ci się, że w kwestii doboru perfum ślubnych jesteś przypadkiem beznadziejnym?
  • Jak powinna pachnieć Panna Młoda?
  • Czy Pan Młody ma w tej sprawie coś do powiedzenia?

Odpowiedzi na te i inne pytania znajdziecie w moim tekście. By do niego przejść, wystarczy kliknąć TUTAJ.


Koniecznie dajcie znać, co myślicie o moich radach i jakie dodałybyście do listy.
Przy okazji muszę zapytać, jakie były Wasze perfumy ślubne?
Wersja dla niezamężnych perfumoholiczek: Jakimi perfumami chciałybyście pachnieć w dniu ślubu?


zdjęcie via perfumeria.pl

Dior - Pure Poison

$
0
0



Moja historia z serią Poison jest nieskomplikowana. Uwielbiam klasyczną Truciznę, kocham Hypnotic. Nie miałam okazji dobrze poznać Tendre, a uśmiercone Midnight to nie moja bajka (choć doceniam ją, naprawdę!). Jeśli w tej rodzince jest Poison, który całkowicie do mnie nie przemawia to na pewno jest to Pure Poison.

Pure to pachnidło upojnie kwiatowe i ładne. Nie odnajduję w nim jednak niczego, co mogłoby mnie szczerze ująć i zachwycić. Wiele osób mówi, że In White J. del Pozo jest kopią tego zapachu. Ja wybieram Pozo - jest bardziej soczysty i wilgotny, wydaje mi się bardziej ożywiony i dynamiczny.

Pure Poison to na mojej skórze perfumy raczej statyczne i linearne, z niewielką tendencją do wyskoków. W otwarciu wita mnie bergamotka w jaśminowym szalu, przy soku z cytrusów. Ubrana jest w niby zwykłą, ale jednak efektowną sukienkę. Wygląda ślicznie, ale nie zjawiskowo - po prostu poprawnie. W sercu tego zapachu nie ma miejsca na bergamotkę, szybko zostaje po niej tylko ślad jaśminu, do którego dołączają gardenia i kwiat pomarańczy. Kwiaty te zlewają się w jeden przeciętny bukiet, momentami mam wrażenie, że pachnę jak kwiaciarnia. Pure Poison zaczyna mnie nudzić, niczym nie zaskakuje. Pachnę ładnie, ale na pewno nie spektakularnie - a tego oczekuję od marki Dior. Siła rażenia tego zapachu jest niewielka, nikt nie zwraca na niego uwagi, nie komplementuje. Może to być zasługą mojej skóry i tego, że na mnie prezentuje się ta kompozycja po prostu marnie... Nawet w bazie, gdzie całkiem dobrze wyczuwalna jest sucha nuta cedru i sandałowca w ambrowym pyłku, nie czuję żadnych dreszczy. Żałuję, że nie mam na sobie Poison, albo choćby wspomnianego wcześniej przeze mnie In White.

Perfumy te utrzymują się na mnie dość długo - przez 9 godzin. Muszę jednak sobie przypominać o sprawdzaniu ich obecności. A to jest zły znak, niepokojący. Tak mnie nudzą, że zapominam o nich, mimo iż przez długi okres czasu są dobrze wyczuwalne. Kolejny z nimi problem jest taki, że nie pachną wystarczająco specyficznie. Po tym jak spotkają się ze skórą stają się po prostu "kwiatowe". Trudno by było rozpoznać je na kimś kogo mijamy na ulicy, są bardzo ogólnikowe, nic ich nie wyróżnia.

Gdyby ktoś mi te perfumy podarował - na pewno byłabym zadowolona i zatrzymałabym je w kolekcji. Dla mnie to jednak kwiaty casualowe (do bawełnianej marynarki), na zwykły dzień. Poszukując czegoś na lepszą okazję na pewno sięgnęłabym po jakiegoś niezawodnego klasyka, jak np. Beautiful Estee Lauder.


foto via fragrantica.pl

Chloe Eau de Parfum

$
0
0




Chloe to dla mnie perfumy niejednoznaczne. Moje oficjalne stanowisko jest takie, że ich nie lubię. Nosząc je dziwnie się czuję (szczególnie początkowo, bo po kilku godzinach okazują się przyjemne), drażnią mnie bardzo. Nie mogę jednak powiedzieć, że źle pachną. No nie, bo pachną naprawdę ładnie. Wcale się nie dziwię, że są tak popularne. To taki śliczny zapach kwiatowy, który jest bardzo uniwersalny, ale przy tym wyróżniający się, specyficzny. Chloe nie pachnie jak wszystkie inne popularne ostatnio zapachy kwiatowe, ale dla mnie są zbyt szorstkie i niedostępne. Tyle by było zachwytu z mojej strony.

Chloe to perfumy, których nie przekreślam, bo wsadzają do mojej głowy pewien obrazek, budzą emocje. Najbardziej nie lubię pachnideł nie wywołujących żadnych uczuć. Chloe to dla mnie  piwonia w bliskim starciu z papierem ściernym. Jest brutalnie wyrazista, czuć każdy starty jej płatek. Dużo w niej kwasku i sztywności. Dla mnie ta piwonia jest bardzo upozowana i tragicznie uromantyczniona... Bardzo dumnie walczy z tym, jak ją koncern namalował. Dodano jej delikatnego akcentu ze strony słodkiego liczi i okazałych frezji. Kolejna próba oswojenia szalonego zamysłu, na mojej skórze okazuje się porażką. Momentami czuję się jakbym słyszała zgrzytanie zębami, czasem w kompozycji pojawia się słodka i ujmująca, świeża róża i jestem oczarowana.

Problem mam taki, że uwielbiam piwonie. A w tym pachnidle są dla mnie nie do zniesienia, o wiele bardziej przekonuje mnie róża, nawet ze swoim kiepskim towarzystwem (konwalia i lotos zanurzone w wodzie po szyję). Im Chloe staje się bardziej spokojna, tym bardziej potrafię ją docenić. Róża w lekkiej pikanterii, z której wychodzi cedr jest czymś, co może mnie zainteresować. Niestety, ale tak wygląda tylko końcówka.

Chloe utrzymuje się na skórze długo - do 10 godzin. Bardzo dobrze wyczuwalna jest na odległość ok. 1 metra przez nawet 5 godzin, wiele osób chwali. Ja tych zachwytów nie podzielam, ale przyznam, że Chloe to pewniak, jeśli chcemy zrobić dobre wrażenie i komuś się spodobać. Polecam na pierwsze spotkanie z przyszłą teściową.

I żeby nie było, że nie lubię lekkich kwiatów. Spodobała mi się Chloe w wariancie Roses! Lubię po prostu, gdy kwiatowe kompozycje są ciepłe i otulające, takie od których bije kobiecość i aż się chce śpiewać W-O-M-A-N razem z Ettą James.

A teraz już możecie mnie zakrzyczeć ;)

foto via fashionadexplorer.com

Salvador Dali - Laguna

$
0
0






Dla wielu osób to klasyk, przyjaciel z dawnych lat. Dla mnie to zupełnie nowe doznanie, kilka dobrych dni próbowałam ten zapach rozgryźć. Wcale się nie dziwię, że tylu perfumoholików dobrze go wspomina, albo nosi go od dwudziestu (+) lat. Laguna to perfumy z 1991 roku. Pojawiły się zaraz przed legendarnym Angelem, to ciekawe - oba te zapachy wydają się wpisywać w swoje czasy, choć są od siebie różne. Pachną latami 90tymi.

Laguna to zapach idealny na lato. Nie jest typowym świeżakiem, który w oczywisty sposób pachnie na nas cytrusami, świeżym powietrzem i wodą, nie jest też przesłodzonym egzotykiem, sprawiającym, że mamy ochotę się skroplić. Laguna to zapach odważny (jak na dzisiejsze czasy, w początku lat 90tych był na pewno odbierany inaczej - w końcu poprzednia dekada [cudowne lata 80te] była czasem zapachowych bomb) i dzisiaj prezentujący się raczej jako uniseks. Przyznam, że jego otwarcie jest dla mnie zbyt mocne, zbyt szorstkie. Czuję w nim męski pierwiastek.

Laguna otwiera swoje horyzonty wprowadzając nas do tropikalnego lasu. Czuję tutaj wiele cytrusów, a także słodkie brzoskwinie i ananasa. Bardzo szybko pojawia się na mnie nuta drzewna - bardzo silna i słonawa. Można by pomyśleć, że skoro Laguna, niebieski flakon i sól, to pewnie zapach będzie miał morskie akcenty - nic bardziej mylnego. Na mnie Laguna jest przede wszystkim drzewna, potem owocowa. W czasem łagodnieje, po dwóch godzinach zaczyna robić się bardziej przymilna. Wyczuwam bardziej kobiece nuty, przede wszystkim jaśmin, różę i konwalie - wyłożone na delikatnym drewnie różanym. Coś wspaniałego. I wtedy, kiedy myślę, że kompozycja po prostu powolutku na mnie wygaśnie, pojawia się spora dawka wanilii i szalony kokos. Nuty te podbijają drzewny charakter pachnidła i jak nie jestem fanką drewna, to tutaj mnie powala. Baza Laguny jest bardzo bogata, możemy wyczuć w niej trochę tonki, paczuli, cedru. Wszystkie nuty się ze sobą godzą, ale wypadają bardzo wyraźnie, żadna nie chce ustąpić. A przy tym wszystkim nie jest to zapach głośny i niepoukładany.

Na mojej skórze utrzymuje się około 8 godzin, co przy tych upałach jest zachwycające. Pachnie pięknie, niezwykle, a do tego jest naprawdę tania. Muszę sobie ją sprawić.
Koniecznie przetestujcie. Szczególnie jeśli szukacie dobrego, ambitnego zapachu na lato. To nie jest zwykły przyjemniaczek, ale solidny zapach, który będzie idealnym kompanem na letnie wyprawy i nie tylko. Polecam szczególnie fanom zapachów Marka Buxtona - Laguna to jego dzieło, czuć to od pierwszej nuty :)

Guerlain - La Petite Robe Noire Eau Fraiche (Ma Robe Petales)

$
0
0








Kocham Guerlain i uwielbiam serię zapachów La Petite Robe Noire. Wiadomość o pojawieniu się zielonej, pistacjowej sukienki szybko podbiła moje serce, pomalowała je na seledynowo i napełniła mnie entuzjazmem. Niestety, porządne przetestowanie zapachu przytrafiło mi się dopiero teraz (za karę powinnam wypsikać się zapachem, którego nie lubię, przyznaję!).

Dużo straciłam!

Pomińmy ten fragment, w którym będę potwierdzać obawy sceptyków nazywających Eau Fraiche najsłabszym ogniwem. To wszystko jest prawdą - Ma Robe Petales jest najsłabszą Sukienką od Guerlain, ale to wcale nie jest nic złego. Naprawdę nie wiem, jak lekki i wiosenny zapach miałby konkurować ze zmysłową (prawie) femme fatale La Petite Robe Noire. To trochę jak umięśniony chłopaczek, który chcąc bić się ze słabszym od siebie przeciwnikiem ściąga mu okulary pozbawiając go widoczności, a następnie zaczyna okładać go po całym ciele i twarzy. Ten drugi po prostu nie ma szans. Co nie znaczy, że sam z siebie jest słaby czy bezbronny. On ma swoje zalety i urok, ale należy dać mu uczciwe warunki. Powiało dialektem politycznym (nie, nie jestem socjalistką), więc przejdę do konkretów.

La Petite Robe Noire Eau Fraiche to zapach śliczny. Wyobraźcie sobie klasyczną wersję tego zapachu przemalowaną na zielonkawy kolor, następnie obetnijcie jej rękawy, skróćcie ją o bezpieczne 4 cm i noście w ciepłe dni. Poczujcie się lekko, radośnie i beztrosko. Nie dajcie się jednak nabrać!
Każda osoba, która oczekiwała zapachu pistacji, może poczuć się zawiedziona. W bazie czuję zapach wafelka, w którym jeszcze przed chwilą znajdowały się pistacjowe lody. W perfumach został sam wafelek, co i tak jest już przyjemnym doświadczeniem. Ale zacznę od początku.

Perfumy Guerlain to zazwyczaj bogate pachnidła, nawet jeśli z założenia mają być lekkie i młodzieńcze. Mówiąc szczerze - nawet jeśli mają się po prostu podobać (czytaj sprzedać). Lekka sukienka to miks cytryny, bergamotki i mandarynek z najsubtelniejszym akcentem kwiatu pomarańczy. Bardzo szybko zaczyna wirować na skórze, wciągając nas do czegoś kuszącego i słodkiego... To pewnie jakiś drink. Na mojej skórze czuję przede wszystkim kwiat migdału i frezje, podbite owowymi nutami. Główne skrzypce grają maliny, truskawki i (oczywiście) wiśnie. W tle czuję jaśminowo - różaną mgiełkę, która bardzo delikatnie powiewa na wietrze niczym apaszka. Wiatr porywa ją  bezpowrotnie, a ja zostaję w kwiatowo - owocowym raju i niczego więcej mi nie brakuje.

BŁĄD!

Nie wiedziałam nawet o tym, że brakowało mi migdałów, tonki i wanilii, które pojawiają się na mojej skórze w bazie zapachu. Rozpływam się w tej słodyczy, jestem nią zachwycona. Nie jest wcale jadalna, ani przedobrzona.  Nie brakuje jej lekkości, przestrzeni po której może się poruszać. Jest jak obłoczek, który mamy ochotę chwycić i przytulić, a nie zjeść. Cała słodycz spoczywa na paczuli i lekkiej dawce piżma. Jest zarówno kusząca i uzależniająca, co niezobowiązująca i (jak na młodzieńczą słodycz) klasyczna.

Dla mnie zapach wyborny, świetny na wiosnę i lato. Pachnąc nim czuję się jak szalona 12latka, która marzeń ma sto, nie narzeka na brak większych problemów i możliwości, a także perspektywy wspaniałych dni przed sobą. Co ciekawe, mając 25  lat jestem niemal identyczna. Oh, Guerlain. Zmuszasz do pięknych refleksji!

Koniecznie przetestujcie tę Sukienkę. Bez względu na to, czy lubicie zapachy Eau Fraiche (dobrze wiecie, że sama nie jestem fanką), czy kręcicie nosem na flankery... Ma Robe Petales to LPRN odarta z mroku i słodkiej tajemnicy. Jest młodsza, radośniejsza, ale zachowuje charakter i nuty klasyka. I jest całkiem trwała - na mojej skórze pozostaje przez około 8 godzin. Dla mnie to absolutny hit na wysokie temperatury.








foto 1 via vimeo.com; foto 2 via fragrantica.pl

Jil Sander - Simply Jil Sander

$
0
0




Co do tych perfum mam mieszane uczucia. Początkowo mnie nie zachwyciły, potem je doceniłam, nosząc je dalej miewam różne odczucia. Perfumy te na pewno nie są typowo "moim zapachem", ale mają w sobie coś, co zdecydowanie doceniam.

Zacznę od tego, że zapach idealnie pasuje do swojej reklamy. Wąchając go mam wrażenie, że to taka minimalistycznie elegancka mieszanka dla kobiet, które w swoim stylu zawierają coś męskiego. To coś zwinnego, klasycznego, ale mimo wszystko angażującego. Nie jest to "zapaszek". O ile na mojej skórze leży lekko, to nie zdziwiłabym się wcale, gdyby na innych osobach był cięższy. Przypomina mi klasyczną Balenciagę Paris skrzyżowaną z Karleidoscope.

Simply otwiera się wielkim, dumnym zielonym liściem fiołka, który kryje za sobą mandarynkowy sok i coś cierpkiego, co pewnie jest bergamotką. Rześko i świeżo, a przede wszystkim bardzo przyjemnie. Nazwa oddaje zapach kompozycji - jest prosta i nieskomplikowana, a jednak ciekawa. Bo piękno często leży w prostocie, prawda? Liściasty charakter kompozycji przechodzi zapachu fiołka, ale traci mój entuzjazm, bo popada w niespodziewanie wodnisty charakter, którego fanką nie jestem.

Pojawienie się pudrowego fiołka na piżmowym posłaniu to zdecydowanie to lepsze oblicze zapachu. Za ciepło kompozycji odpowiada kardamon, który bardzo subtelnie wspiera ciepły przyprawowy akord. Pomimo przytulności tej nuty wcale nie powiedziałabym, że tutaj robi się zbyt milutko. Simply trzyma mnie na dystans. To taka piękna i ciepła kobieta, która bardzo uważnie dobiera sobie znajomych, a o swoim życiu opowiada nielicznym. Choć zapach podoba mi się i całkiem ładnie układa się na skórze, to sądzę, że nie jestem jedną z jego wybranek. Mocno brzmi na mnie cedr i kiedy kompozycja traci pudrowość na korzyść nut drzewnych nie jestem szczególnie zadowolona.

Simply podszyta jest wyjątkowo zachowawczym trio, w którego skład wchodzi paczula, wanilia i skóra. Brzmi ciepło i słodko, prawda? Jest zmysłowo, ale w bardzo niedopowiedziany sposób. Wanilia, która kocha moją skórę i wychodzi na niej spotęgowana dziwnie milczy, paczula nie puszy się, a chowa nieśmiało. Jedynie skóra pilnuje swojej pozycji, prezentując się raczej matowo, z jakby ambrowym "posmakiem".

Trochę drewna, pudru, fiołka - to właśnie jest cała Simply. Całkiem przyjemna i przedziwnie prosta.
Dalej nie wiem, co o niej myśleć. Intryguje mnie niesamowicie, i choć spędziłam z nią aż 4 dni, to chyba zdecyduję się na kolejne. Z trwałością bywa różnie, ale zazwyczaj nie przekracza 7 godzin. A szkoda.

Polecam testy.

foto via fragrantica.pl

Guerlain - My Insolence

$
0
0





Jeśli znacie perfumy Insolence to pewnie wiecie, że trudno o większą agresorkę. To bezczelna i pyskata pannica, która myli swoją młodość z pięknością. To dla mnie perfumy "wyszczekane", które uwodzą swoją młodzieńczością i dawką szaleństwa. Kiedy jednak noszę je wcale nie jestem w stanie dostrzec ich piękna, przytłacza mnie ich głośność.

My Insolence to zupełnie inna bajka, która przekonuje mnie do nazwy Insolence (nie byłam fanką, nawet wstawiłam te perfumy do zestawienia perfum z najgłupszą nazwą). Tutejsza "bezczelność" jest wyszukana i uzasadniona. To taka zuchwałość, która pochodzi z życiowego doświadczenia i pewności siebie, a nie przekonania, że młody i piękny może wszystko.

My Insolence maluje mi przed oczami niedopowiedziane fiołki, które czuję, ale bardzo niewyraźnie. W spisie nut zapachowych również ich nie znajdziemy. W zamian mamy świeże, radosne otwarcie, które aż buzuje od malin i cytrusów. Jest w nim taka kremowa pudrowość, którą aż ma się ochotę ugryźć - podobna znajduje się w L'Instant Magic. Słodki, melancholijny akord Guerlain cudownie tuli się z owocami, a nagle wyłania się kwiat migdału w jaśminowej asyście. Puder momentami pachnie mydełkiem, ale takim "dobrym", luksusowym*, któremu można spokojnie powierzyć swoją skórę. Jaśmin w tym zapachu jest raczej subtelny, taki ugodowy. Zdecydowanie nie będzie nikogo drażnił, wiele osób nawet go nie zauważy. Pod kwiatową słodkością kryje się wanilia i fasola tonka (jakby w sprayu, mam wrażenie), które tylko dodają siły tej całej zuchwałości. Raynoud i Delacourte (twórcy zapachu) położyli całą kompozycję na paczuli, co skutkuje puchatym, eleganckim wykończeniem, kojarzącym mi się z mięciutkim Si od Armaniego. 

My Insolence to zapach świeży i lekki. Jest o wiele bardziej ułożony i spokojny od Insolence. Dla mnie jest o wiele lepszy, poważniejszy. Utrzymuje się na skórze około 8 godzin i zbiera tony komplementów. Polecam przetestowanie!

Wkręcając akcent popkulturalny.... Darren Hayes (jeden z najlepszych piosenkarzy i tekściarzy na świecie, absolutnie niedoceniany) śpiewał w A Future Holds to a Lion's Heart "she said" don't confuse your beauty with the insolence of youth". I coś w tym jest, że wiele kobiet myśli, że piękno to tylko uroda i młodość, a to zwyczajna bezczelność wynikająca z braku życiowego doświadczenia. Piękno to przede wszystkim to, co wiemy i sposób w jaki to wykorzystujemy. I My Insolence absolutnie to przekazuje - to zapach wyraźny i zuchwały, ale w stateczny i inteligentny sposób. Jejku, czasami nie wierzę w to, co jestem w stanie powiedzieć o perfumach. Bardziej nawiedzona już chyba nie będę.

* staram się unikać tego słowa, jeśli tylko mogę. Mam wrażenie, że jest przez wszystkich nadużywane i często dotyczy bufonerii.

Nowy wpis dla Perfumeria.pl: moje propozycje perfum dla Panny Młodej

$
0
0


Na blogu Perfumeria.pl niedawno pojawił się mój tekst o radach dla Panny Młodej. Dzisiaj mam dla Was obiecaną część drugą, w której wymieniam moje propozycje perfum na dzień ślubu. Zapachy wymienione przeze mnie to takie, które sama założyłabym na ślub, więc polecam je szczerze (i z ręką na sercu). Scenariuszy napisałam kilka, a wszystko zależy od naszych upodobań, nastroju i... sukienki. Nie ma jednego poprawnego zapachu na ślub, jest ich cała masa. Co nie znaczy, że każdy z nich spodoba się wszystkim. Przed wpisaniem ich na listę nosiłam je i próbowałam sobie wyobrazić siebie w białej sukni, a nawet dopasować do danego pachnidła krój sukni i otoczkę.

To była wspaniała zabawa, wierzę, że tekst jest tego dowodem :)

Mam nadzieję, że moje propozycje okażą się pomocne dla wszystkich przyszłych Panien Młodych, które poszukują swojego zapachu na tak szczególny dzień. Koniecznie dajcie mi znać, co myślicie o moich propozycjach i dodajcie w komentarzach swoje typy.

By przejść do wpisu wystarczy kliknąć <TUTAJ>

Miłej lektury!

zdjęcie via perfumeria.pl

Nowy wpis dla Perfumeria.pl: wakacje od ulubionych perfum - po co i jak się na nie wybrać?

$
0
0


Przed Wami jeden z lżejszych (celowo!) moich tekstów, idealny na wakacje.
Poruszam w nim temat odpoczynku od ukochanych killerów, które mogą przy upalnej pogodzie okazać się nieporozumieniem. Czasami dobrym wyjściem jest sięgnięcie po wakacyjny wariant ulubionej kompozycji zapachowej, co może być dobrą okazją do oswojenia strachu przed flankerami (ja takowego nie doświadczam, ale wiem, że wiele osób ma z tym problem). Wakacje to często czas eksperymentów, zachęcam do małego szaleństwa z zapachami, poszerzenia swoich horyzontów.

  • Czy warto rezygnować z ukochanego zapachu ze względu na pogodę lub innych? 
  • Jak się za to zabrać?

Przeczytacie o tym w moim najnowszym "urlopowym" tekście. 
By przejść do artykułu wystarczy kliknąć <TUTAJ>

Czy Wy udajecie się na wakacje od ulubionych zapachów? 
Jakie macie na to sposoby?

Dajcie znać :)

Cartier - La Panthere Legere

$
0
0




Cartier La Pathere to jedne z lepszych perfum ostatnich lat. Pantera to buzujący, owocowy szypr, który uwodzi nie tylko zapachem, ale i zjawiskowym flakonem, w którym go zamknięto. Pojawienie się wersji Legere było czymś oczywistym. Na szczęście zarówno zapach jak i flakon są dobre (no dobrze, flakon jest spektakularny), dlatego też o nich piszę.

Tak jak obiecuje nazwa, Eau de Parfum Legere to perfumy lżejsze, bardziej zwiewne i niezobowiązujące. Nie zrozumcie mnie źle - są o wiele bardziej klasyczne i eleganckie niż 80% zapachów pojawiających się na rynku. Porównując je do poprzednika muszę jednak stwierdzić, że jest lżejszy, ale w dobry sposób. Cartier nie gra bezpiecznie. Nie zastosowano tutaj strategii  wyciszenia, czy rozwodnienia kompozycji, a wprowadzono do gry nowych graczy, ciekawe rozwiązania. Postaram się jednak opisać go bez ciągłego porównywania klasyka z Legere.

Otwarcie Legere wciąga!
Wciąga w nie byle co - w wir suszonych owoców, soczystej zieleni i dorodnych owoców. Nuta suszonych owoców przywołuje na myśl Alien Les Parfums de Cuirs. Ożywia ją energia tańczących gruszek i tangerynek popędzanych w tańcu przez bergamotkę. Pomimo całej tej młodzieńczej energii Legere to zapach całkiem poważny, posiada taką jakość zapachu drogich kosmetyków, szczególnie pudru. Za ten akord odpowiada zapewne gardenia - biała, mleczna i kosmetyczna połączona ze słodkim ylang-ylang. Szybko przenosimy się do środka kompozycji, w której oprócz wymienionych już kwiatów możemy doszukać się romantycznych, zroszonych róż, jaśminu i tahitańskiej gardenii (tzw. tiare flower). Egzotyczna gardenia dodaje temu zapachowi skrzydeł - dosłownie. Czuć w nim otwartą przestrzeń, powietrze, ulotność. Legere pracuje nie tylko na skórze, ale tworzy bardzo ciekawą mgiełkę na około nas.

W różach pogrzebano niewielką dawkę aldehydów. Jest ich wystarczająco tyle, by zapewnić zapachowi wyszukanego akcentu, nie na tyle by zostać odebranym jako mydlany czy zbyt poważny. W bazie możemy bliżej przyjrzeć się wszystkim nutom, które już wcześniej wyłaniały się wśród kwiatów. Skóra, mech dębowy, piżmo i paczula bardzo wyraźną kreską zarysowują się na skórze.
La Panthere Legere jest zapachem bardzo trwałym - wyczuwam je do 10 godzin. Nosząc je dłużej stwierdzam, że na mojej skórze najmocniej wybija się gardenia (podobna do tej z Narciso EDP), piżmo i mech dębowy. Nie mogę zdecydować czy to zapach bardziej kwiatowy czy szyprowy - jest idealnie zbalansowany.

Legere ląduje na liście perfum do kupienia, i choć na pewno nie znajdzie się na jej szczycie, to flakon zaczyna do mnie przemawiać (dosłownie, prawie słyszę jak próbuje do mnie zagadać). Gorąco polecam przetestowanie tej odsłony Pantery, ciekawa jestem, co o niej pomyślicie (lub myślicie).

Moschino - Funny!

$
0
0






Tak już mam, że nie pałam automatycznym entuzjazmem na wieść o perfumach z kategorii "świeżak". Są jednak tak przyjemne, radosne zapachy z przymrużonym okiem, że trudno mi przejść obok nich obojętnie. Do takich zapachów należy np. słynna i niezawodna Green Tea od Elizabeth Arden i jej młodsza siostra, za którą uważam Funny! od Moschino.

Nie powiedziałabym, że Funny! jest wyjątkowo zabawna (czegoś takiego w perfumach jeszcze nie odnalazłam, ale w końcu testy perfum gwiazdy reality show - Snooki - jeszcze są przede mną). Muszę jednak przyznać, że otwarcie tych perfum jest tak świeże, a przy tym słodkie i milutkie, że mam ochotę chichotać jak 12-letnia dziewczyna, do której uśmiechnął się chłopak w którym ta po cichu się kocha.

Zajadaliście się w dzieciństwie czerwonymi porzeczkami? Wyobraźcie sobie ten moment, kiedy wgryzacie się w te cierpko - słodkie owoce, potem wycieracie twarz od nadmiaru soku, a na koniec brudne ręce ocieracie o ubranie (może mama nie zauważy i nie będzie zła?). Dla mnie ten początkowy etap rozwoju kompozycji jest zupełnie jak teleport do dzieciństwa. Aż mam ochotę zawołać moją siostrę i zapytać ją, czy pobawimy się w chowanego.


Owocowy akord to nie tylko porzeczki. Skórka gorzkiej pomarańczy przyozdobiona różowym pieprzem jest tak charakterna, że mam ochotę ją polizać. Zapach jest niezwykle lekki i rześki, ale też gorzko - słodki... Dodaje mi energii, mam ochotę biegać godzinami, w coś się pobawić, coś zbroić... I wtedy zdaję sobie sprawę, ile mam lat.
Wracam na ziemię, przestaję "piotrusiować" i na mojej skórze wyczuwam piękny i kojący zapach zielonej herbaty w otoczeniu piwonii i jaśminu. Kiedy Funny! pokornieje i matowieje to samo dzieje się ze mną (dziwne, doprawdy!). Funny! zdaje się być zapachem idealnym do leniwienia się nad brzegiem rzeki. Wystarczy tylko kilka kropel i nogi same zanurzają się w wodzie, a ciekawa książka sama się przede mną otwiera.

Po kilku godzinach oprócz herbaty na mojej skórze pozostaje niemal wodnisty cedr i piżmo (nie odnajduję mchu dębowego ani ambry, które obiecano mi w nutach zapachowych - brrr). Nosi się go bardzo przyjemnie do samego końca. Znika po około 6 godzinach. Być może jest ze mną dłużej, ale właśnie po takim czasie ja tracę z nim łączność.

Co w tym zapachu wspaniałe to to, że niby pozornie to zwykły świeżak, jakich jest wiele. Nie spotkałam jeszcze żadnego, który włożyłby do mojej głowy tyle obrazków i wspomnień. Jest w nim coś niezwykłego i uroczego, pewnie dlatego, że przenosi mnie myślami do dzieciństwa. Koniecznie go przetestujcie i dajcie znać, jak go oceniacie. 


Tom Ford - Velvet Orchid

$
0
0





Tom Ford nigdy nie robi niczego byle jak, lekko czy minimalistycznie. I za to go lubię. Wszystkie jego pachnidła, które miałam okazję poznać zapisały się w mojej pamięci. Każde z nich było jakieś, miało w sobie coś charakterystycznego. Przez długi czas najbardziej szalałam za Black Orchid, zaraz za nią Sahara Noir. Jednak poznanie Velvet Orchid zaburzyło moje zestawienie. Momentami zastanawiam się, czy nie nosi mi się jej lepiej od Czarnej.

Na sam początek Ford wystawia nasz węch na próbę. Otwiera swoją orchideę wyrafinową, ale bestialsko odważną słodyczą, która pochodzi z połączenia miodu, rumu i mandarynek. Spróbujcie wyobrazić sobie wysokiej jakości rum, bogaty zapach miodu i mandarynki, które wydają się być lekko nadpsute... To wszystko genialnie zmieszano i ułożono na skórze w tak przystępny sposób, że nie sposób narzekać. Velvet Orchid pachnie drogo i elegancko, odzwierciedlając w pewien sposób swój advertising. Czuję go i wyobrażam sobie bogatą, rozpuszczoną panienkę, która upojona rumem i wyperfumowana tym pachnidłem wyleguje się nago w satynowych prześcieradłach w najbardziej ekskluzywnym hotelu na świecie. Po pewnym czasie nasza pannica trzeźwieje i obiecuje sobie, że już nigdy więcej. Powolutku dochodzi do siebie i postanawia zauważać małe, piękne rzeczy, które ją otaczają. Wącha więc róże i jaśmin, heliotrop i kwiat pomarańczy, magnolię i hiacynty... Wszystko to jest ładne, ale nie dostarcza jej tego, czego ona szuka... W jej głowie ciągle kłębią się myśli o wyimaginowanej czarnej orchidei, która pachnie zmysłowo i dymnie, dusząco i słodko... Właśnie taka wizja jest w stanie ją podekscytować, a wąchanie przyziemnego kwiecia sprawia jej przyjemność znikomą. Najbliżej jej marzeniom jest zwykła, pudrowa orchidea, która ciągnie jej nos w stronę wanilii podszytej tym, co w perfumach najlepsze. W taki oto sposób docieramy do balsamu peruwiańskiego, mirry, labdanum, zamszu, sandałowca. Nie sposób jest wyłonić każdą nutę z osobna i ją przestudiować. One idealnie ze sobą współgrają tak jak Ford sobie życzy - w pełnym formacie i na najwyższych obrotach.

W czasach kiedy w mainstreamie wszystko ma pachnieć orientalnie, ale subtelnie; szyprowo, ale współcześnie; drzewnie, ale ostrożnie dobrze wiedzieć, że jest ktoś taki jak Ford. Wielu perfumiarzy usiłuje trzymać regulację głośności swoich kompozycji na maksimum. Tom Ford ustawia pracę swoich nosów na maksimum, a potem urywa pokrętło do regulacji i wyrzuca je, by nikt nie próbował jego wizji przyciszać, czy majstrować przy niej. Chwała Ci, chwała!

Trwałość tych perfum jest spektakularna, na mojej skórze utrzymują się przez (co najmniej) 13 godzin. Świetna projekcja, konkretna siła rażenia, cała masa komplementów i dziwnych spojrzeń (czyt. nie wszystkim się podoba, ale każdy czuje się zaintrygowany) - to właśnie to, co Velvet Orchid ma do zaoferowania. Perfumy Toma Forda do najtańszych nie należą, ale w taką jakość warto zainwestować. Jeśli szukacie perfum, które będą powalającą bombą - zapoznajcie się z tym zapachem. Polecam gorąco!  


zdjęcie via thedailydebrief.debenhams.com

Nowy wpis dla Perfumeria.pl: Perfumy na rozmowę kwalifikacyjną do pracy

$
0
0


Perfumy, których użyjemy na rozmowę kwalifikacyjną mają wielkie znaczenie, ważniejsza jest chyba tylko umiarkowanie zachowawcza aplikacja. Wiele osób jest zdania, że perfumowanie się na spotkanie z przyszłym pracodawcą jest tak trudną kwestią, że najlepiej w ogóle z perfum zrezygnować. Zapachem możemy oczarować, ale możemy też wywrzeć negatywne wrażenia, a nawet zaszkodzić...


Co o tym wszystkim myśleć?
Jakie zapachy polecam na rozmowę kwalifikacyjną?

O tym wszystkim przeczytacie TUTAJ, gorąco zapraszam :)

  • Jakie zapachy Wy polecacie na taką okazję?
  • Może macie jakieś zapachowe doświadczenia z rozmów o pracę, którymi możecie się podzielić?
    zdjęcie via perfumeria.pl

Wasze kolekcje perfum: Karolina

$
0
0

Moi Kochani,
Przed Wami wpis z gigantyczną, piękną, niszową kolekcją perfum Karoliny. Wpis ten będzie przede wszystkim ucztą dla oka, ponieważ Karolina była tak uprzejma, że dostarczyła mi ponad 30 zdjęć.
Trzymajcie się mocno, czeka Was wiele wrażeń!

Co właścicielka kolekcji mówi o sobie?


Zapracowana mama dwójki dzieci. Uwielbiam podróże, spotkania ze znajomymi i odkrywanie nowych smaków i zapachów. Nie cierpię nudy i sportu :)

Oto zdjęcia kolekcji:








































Krótki wywiad z Karoliną:

Kiedy zaczęła się Twoja przygoda z perfumami? Jakie były Twoje pierwsze perfumy?


Miłość do pięknych zapachów kwitła we mnie w zasadzie od zawsze. Już w przedszkolu, czyli ponad 30 lat temu, robiłam tzw. "mikstury", z podziabanych płatków róż, liści itp. Kilkanaście lat później byłam zdecydowanie jedyną punkówą w Polsce, która pachniała Poemè Lancome. :)
 Zmysł węchu zawsze był dla mnie wyjątkowo ważny. Jestem też w stanie w pamięci przywołać zapachy znanych mi domów i innych miejsc, czy zapachy osób, które spotkałam w życiu. 


Pierwsze perfumy? Nie pamiętam, mimo wszystko pewnie jakieś badziewie dla małolat, które na daną chwilę było na topie. Pierwsze samodzielnie wybrane, kupione za własne pieniądze to Vanilla Fields, bodajże od Coty, dziś chyba bym ich nie zniosła...


Czy potrafisz opisać swoją kolekcję jednym słowem?

Kompleksowa. Tak, zdecydowanie na każdą okazję, porę roku i każdy nastrój. 

Jaka jest Twoja filozofia kolekcjonowania perfum?

Ważne dla mnie jest właśnie to, żeby były w niej zapachy na każdą okazję, mam grupę zapachów, które są moimi ukochanymi i będą zawsze, ale czasem po prostu gdzieś tam "nie grają". Konieczne jest zatem rozszerzenie kolekcji o całkiem inne nuty ;). 
Kupuję dużo, czasami wymieniam (nie lubię odsprzedawać, perfumy są niemal jak moje dzieci, mam trudności z rozstawaniem się). Zwykle nie kupuję dekantów, czy próbek. Czytam o danym zapachu i jeśli w znanych mi perfumeriach nie mogę czegoś przetestować, a wydaje się dobre - kupuję w ciemno. Najczęściej przez internet, cudowny sposób na zakup orientalnych dziwolągów :D. Społeczność "fumeheadsów" jest jednak na tyle duża, że zawsze znajdzie się ktoś chętny na wymianę moich nietrafionych blindbuyów - teraz właśnie czekam na wymianę mojego Santal Majuscule, mam kilka opcji do wyboru i analizuję każdą. Farah Brecourt na tę chwilę kusi najbardziej.

W kolekcji mam też zapachy sentymentalne, kilka, których pewnie w życiu nie użyję, ale muszą być, bo budzą wspomnienia.
Nie rozpatruję też mojej kolekcji jako liczby flaszek, są to pewne grupy, mniejsze zbiory, które się wzajemnie uzupełniają.

Jakie rodziny olfaktoryczne są Twoimi ulubionymi? Czy jest jakaś kategoria zapachów, która z reguły Ci nie odpowiada?


Żywice, drewna, skóry! Jestem oddaną fanką mirry, kadzideł, zwłaszcza olibanum, bursztynu, agaru, drewna sandałowego, różanego i cedru, przypraw, ambry i akordów skórzanych. W okresie jesienno-zimowym nie gardzę zapachami dymu i dziegciu (żegluję w wolnym czasie, nasmołowane drewno to dla mnie zapach szczęścia!). Lubię też niektóre gourmandy. Doceniam także przebiegłość Iso E Super.
Mam w domu całą kolekcję żywic naturalnych, różnych skarbów perfumiarstwa, rodzajów drewna, liści, korzeni i wielu innych składników, lubię je same w sobie.

Nie wytrzymuję zapachowo w towarzystwie perfum stricte kwiatowych, białych kwiatów, cytrusów, ogórków czy arbuzów, w zasadzie niemal większości owoców i nut morskich. Kocham je wszystkie w naturze, ale w perfumach nienawidzę. Czyli wszelkie "letnie" zapachy u mnie całkowicie odpadają...
Potrafię jednak docenić kunszt dobrych perfumiarzy i ich kompozycji, które często zawierają coś, czego nie lubię, a mimo wszystko zachwycają.
Wszystko zależy właśnie od odpowiedniej kompozycji.
A, od nut metalicznych mnie mdli. 


Wymień 5 najlepszych zapachów, jakie kiedykolwiek miałaś okazję poznać.


Uwielbiam kolekcję Armani/Privè, niemal całą, ale mam swoje hity - Ambre Orient, Myrrhe Imperiale, Oud Royal. Black Afgano od Nasomatto i Olibanum Profumum Roma. No i Cuir d'Ange od Hermesa. I Tam Dao Diptyque. Nie da się wybrać pięciu ;). Nie mam też swojego signature scentu - nie mogłabym się zdecydować. Te jednak to moja siódemka wszechczasów.


Jakie są najgorsze perfumy, które testowałaś?

Mam awersję do mainstreamu, masówki i celebrity scents. Naprawdę niewiele z tych ostatnich uważam za godne uwagi, choć w perfumeriach testuję z ciekawością. A nuż? Wszystkie te "kwiatki, bratki i stokrotki" odpadają (i chyba tylko XerJoff i Guerlain robią wciąż perfumy z akordami, których "nie lubię", a przed którymi chylę czoła).
Ale nawet nisza potrafi obrzydzić, takie np. Secretions Magnifiques, lutensowskie Jeau de Peaux, a Myrrhae od L'Erbolario śmierdzi starą, zakurzoną kanapą. Niedawno testowałam też meganiszowe perfumy ze Stanów pachnące jak nieświeży koci oddech. Wyparłam nazwę z pamięci :P
Miałam też kiedyś okropne, goździkowe L'Eau od Diptyque, całe 200 ml, dobrze, że się ich już pozbyłam :). I ogromnym rozczarowaniem są dla mnie perfumy Roja Dove, zdecydowany przerost formy nad treścią.

A co o Twojej zapachowej pasji myślą Twoi najbliżsi?

Mąż zupełnie nie podziela mojego zainteresowania, jeśli daję mu coś do wąchania to słyszę najczęściej krótkie "Aha." I nic więcej. Wszelkie moje zapachowe prezenty leżą poupychane w szafkach. Oj, gdyby on był świadom, jakie skarby posiada! ;) Cóż, nikt nie jest perfekcyjny ;)
Synowie już nie komentują, a dalszej rodzinie czy znajomym niewiele opowiadam, bo zwykle niewielu to interesuje i nie rozumieją, że zamiast np. na samochód wolę swoje pieniądze przeznaczać na perfumy. Całe szczęście, że dzięki internetowi znalazłam wielu takich wariatów jak ja! ;)

Które zapachy z Twojej kolekcji cenisz najbardziej?



Myślę, że właśnie te, które są moimi ulubionymi. Nie szaleję za vintagem, bo to studnia bez dna. Nie uważam też, by te najdroższe miały największą wartość. Są świetne, ale jest wiele innych, lepszych.




Jakie perfumy chciałabyś sobie sprawić w najbliższym czasie?


Myślę o Oliver Peoples od Byredo. Testowałam już kilka razy i mnie korcą. Poza tym Aedes de Venustas Copal Azur i Palissandre d'Or. Któreś AdV sprawię sobie chyba na jesień. Mam w tej chwili letni, zakupowy stop, którego dzielnie się trzymam! :)


Czy zdarza Ci się robić "zapasy" ukochanych pachnideł?

Nie, mam wrażenie, że cokolwiek by to nie było, wycofane z produkcji czy nie - da się to znaleźć w necie. Zdarza się jednak, że mam te same perfumy o różnych numerach partii - przyznasz, że różnice między seriami mogą być czasem kolosalne.
 



 ---------------------------------------------------
I co powiecie o kolekcji perfum Karoliny?
Ja z chęcią bym się do niej zakradła i wąchała godzinami. Przyznam, że wielu z tych zapachów w ogóle nie znam, więc dla mnie to zupełnie nowy teren. Które zapachy najbardziej Was intrygują?

---------------------------------------------------
Karolino, dziękuję pięknie za podzielenie się z nami zdjęciami swojego pięknego zbioru i za wpuszczenie nas do swojego olfaktorycznego świata. Życzę kolejnych wspaniałych flakonów i nowych doznań :)


Michael Kors - Sexy Amber

$
0
0





Nie jestem wielką fanką amerykańskich perfum kwiatowych. Jest w nich coś wielkiego, odważnego i iskrzącego, często jednak brakuje w nich czegoś ciepłego, przyziemnego. Właśnie takie kwiecie dusi mnie i nie zapewnia poczucia komfortu.

Nosząc Sexy Amber miewam momenty, w których jestem zadowolona ze swojego wyboru. To chwile w których mocniej pobrzmiewa na mnie ambra (do bólu sztuczna i drętwa, ale jednak ambra), albo wtedy kiedy mój mąż je chwali. Sama nie znajduję więcej powodów do zachwytu, na tym lista się kończy.

Sexy Amber to maksymalne obciążenie nosa trzema nutami - znajdziecie tutaj białe kwiaty, ambrę i drewno sandałowe.  Początkowo najsilniejsze są właśnie kwiaty - do bólu białe, okropnie mydlane i chemiczne. Mam wrażenie, że znam ten zapach z jakiegoś detergentu. Na dokładkę dostajemy wspomnianą już wcześniej ambrę (nazywanie tej woni ambrą jest zapewne swego rodzaju nadużyciem, ale niech tam będzie...), która jest położona nie na sandałowcu, a na sterydach. Taka jakaś jest nabuzowana i przesadnie stymulowana, pachnie okropnie męcząco i drętwo - jakby właśnie wyszła z ciężkiej choroby. A nasz sandałowiec, który powinien tutaj być bazą miga gdzieniegdzie - to w kwiatach, to w powietrzu, w lekkiej dawce pudru, którą w Sexy Amber zamknięto...

Nie czuję się w tym zapachu dobrze, bo pachnie na mnie do przesady sztucznie i nienaturalnie... Prawie jak kobieta, która na co dzień jest niedbającą o siebie szarą myszką, a idąc na imprezę ma nadzieję przemienić się w  Kopciuszka idącego na bal. Najlepiej bez żadnego wysiłku i przy minimalnym wkładzie finansowym. Dużo szumu i pokaźnej "mocy", zero dobrych fundamentów. Coś mi w tych perfumach nie pasuje. Leżą na mnie tak okropnie niezdarnie, że patrząc na siebie w lustrze widzę wszystkie piksele, a na moim nosie lądują wielgachne, niedopasowane okulary przeciwsłoneczne (Korsa, rzecz jasna), wielki słomiany kapelusz, drogi zegarek i torba, a moje nogi gnają w stronę jachtu... To nie moja bajka i nie mój styl.

Wcale nie  zdziwi mnie to, że te perfumy mogą się podobać. Jeśli tylko na kimś leżą ładnie, to ja się bardzo cieszę. A sama mam z tym pachnidłem problem i już pewnie więcej się nie spotkamy. Przetestuję na pewno resztę tej kolekcji. Znam Rio de Janeiro i przyznam, że nosi się je całkiem przyjemnie. Sexy Amber skazuję na zapomnienie.

Tom Ford - White Patchouli

$
0
0





Jedyny Ford ("damski") którego nie potrafię tak po prostu pokochać. Lubię jego elementy i wyraz, ale całokształt nie do końca do mnie przemawia.
Biała Paczula to według mnie zapach bardzo ambitny i artystyczny. To próba oczyszczenia paczuli z ziemistych akcentów przy pomocy białego piżma. Kontrowersje według tego zapachu są całkiem spore, w przypadku innych pozycji z katalogu Forda spotykamy się raczej z zachwytami (sama jestem dowodem, wychwalałam już Black Orchid i jej siostrę, Velvet Orchid). White Patchouli nazywana jest zapachem detergentu, wiele osób czuje w niej sztuczne piżmo i bezkształtną paczulę.

Ja to widzę to trochę inaczej, posłuchajcie.

Początek Białej jest naprawdę orzeźwiający. Nie spodziewajcie się tutaj owocowego miksu z cierpkością... Pozwólcie żeby potrząsnęła Wami (dosłownie, ten zapach złapie za nos, podniesie i potrząśnie...) agresywna mieszanka wściekłych piwonii, kolendry i bergamotki... Kompozycja pachnie bardzo wymownie, ale biało, czysto i klasycznie. Mnie się kojarzy z wiecznie stylową, klasyczną i piękną Janet Jackson, którą najbardziej lubię w bieli. Jest w tym pachnidle coś spokojnego (pomimo tego szaleństwa), bezpiecznego co pewnie kojarzy mi się z Janet i jej aksamitnym głosem.


Kiedy ulotni się głowa zapachu (po około 15 minutach) na mojej skórze robi się jeszcze bardziej spokojnie i kremowo. W sercu Białej Paczuli leżą róże i jaśmin. A na nich, pod nimi i na około - cała masa ambrette. Piżmo pachnie bardzo specyficznie, ale ja nie byłabym tutaj skłonna porównywać go do detergentów. Mnie ten zapach przez około 1,5 godziny przypomina zapach rozgrzanej (ale nie palącej się) opony. Nie przepadam za takimi aromatami, powiedziałabym nawet, że ich nie toleruję. Ford zaczarował to piżmo w bardzo niejednoznacznego twora, który pachnie tak samo czysto co brudno. Jak on to zrobił? Ambrette nazwałabym tutaj takim brudnym, zmysłowym napastnikiem (wcale mi się nie podoba to, jak to brzmi...), który daje się załagodzić nowoczesnym, ale ciepłym kwiatom.

Trudno powiedzieć, ze paczula pojawia się w bazie zapachu, bo wyczuć można ją niemal od początku. Kiedy jednak scena pozostaje niemal pusta, a paczula zaczyna się na niej puszyć, nie można się jej oprzeć. To rzeczywiście taka paczula wyprana w piżmie, w towarzystwie kadzidlanej mgiełki i drzewnych nut. Kompozycja łagodnieje i staje się absolutną rozkoszą dla wielbicieli paczuli. Mnie Biała Paczula bardzo odpowiada, ale raczej dlatego, że jest inna, ciekawa i intrygująca. Żeby jednak przywiązać się do pachnidła na dłużej, położyłabym ją przy czymś słodkim i ciepłym (czytaj - absolutnie bym ją zniszczyła, mam tego świadomość!). Może z czasem dorosnę do flakonu. Na razie poczekam i będę do niej wracać.

Trwałość tych perfum jest dobra, ale nie tak wspaniała jak w Black Orchid czy Velvet Orchid. Na mojej skórze utrzymuje się około 8 godzin, ale dobrze czuję ją tylko przez pierwsze 6 godzin. Aha! Jeśli szukacie zapachu, który uruchomi lawinę komplementów (np. jeśli potrzebujecie zjednać sobie nowe koleżanki albo przyszłą teściową), to White Patchouli może nie spełnić Waszych oczekiwań. To zapach bardzo oryginalny i nie do końca śliczny. Jest piękny.



A wracając do Janet Jackson... Jako że mój blog znajduje się w oparach popkultury, odsyłam zainteresowanych do klipu Janet (No Sleep), która powróciła do nagrywania muzyki po wielu latach. Bardzo cieszy mnie to, że Janet nie goni za trendami, nie przejmuje się listami przebojów. Niech nigdy nie przestaje!


Zdjęcie reklamowe via fragrantica.ro; Zdjęcia Janet via lipstickalley.com; maxim.com

Przygotowania do wpisu z moją kolekcją perfum trwają... Potrzebuję Waszej pomocy!

$
0
0



Kochani*,
Jak już pewnie wiecie (z fejsbuka, bo skąd), szykuję się do pokazania mojej kolekcji perfum na blogu. Wybrałam już miejsce, w którym będę robiła zdjęcia, opracowałam też niektóre szczegóły. Teraz szykuję flakony do boju i zorientowałam się, że będę potrzebowała Waszej pomocy.

O co chodzi?

Jednym z nieodłącznych elementów wpisów z tej serii jest wywiad z właścicielem kolekcji. Uważam, że w moim przypadku nie powinno być inaczej (nie ma taryfy ulgowej!), z chęcią pomęczę Was trochę przemyśleniami na temat mojego zbioru. Jako że dziwnie czułabym się zadając sobie samej pytania, a jeszcze gorzej na nie odpowiadając, mam wielką prośbę.

Jeśli czujecie taką chęć, to w komentarzu zostawcie mi pytania, na które chcielibyście, żebym odpowiedziała (mogą być podobne do tych z innych wpisów z tego cyklu, mogą być zupełnie inne. Ważne żeby były na temat mojej kolekcji i perfum ogólnie :D). Za każde pytanie z góry dziękuję.

Jeśli macie też jakieś inne sugestie związane z tym wpisem  - koniecznie piszcie. Zobaczymy co da się  zrobić :)

Liczę na Waszą kreatywność! :)



*Zawsze dziwnie się czuję używając tej formy. W komentarzach słyszę tylko głos Pań, ale mam wrażenie, że jak użyję damskiego odpowiednika, to jakiś Pan, który mnie czyta ( a wiem, że tacy są) poczuje się urażony. Panowie, wypowiadajcie się częściej!

Premiery zapachów celebryckich na jesień 2015

$
0
0



Dawno już nie poruszałam tematu perfum gwiazdorskich w osobnym wątku (poza recenzjami), prawda? Ostatnio celebryci nieco mi podpadli. Zapachów takich jak te od Madonny czy Rihanny pojawia się niewiele. Straciłam łączność z Jessicą Simpson (nie mam dostępu do jej najnowszego zapachu Signature), po powąchaniu Woman by Christina Aguilera stwierdziłam, że ona się już chyba poddała... Ale zapowiada się kilka ciekawych zapachów i to na najbliższą jesień.

Kto wie - może akurat coś ciekawego się trafi?

Dwie najbardziej ekscytujące premiery to z pewnością perfumy młodziutkiej Ariany Grande, której debiutancki zapach nazywa się Ari. Nie jestem jej fanką, ale znając mechanizm pachnącego popu - na pewno będzie to wielki, obrzydliwie jaskrawy słodziak. Oby tylko nie był to kolejny klon Fantasy, ja już będę spokojna. Ari oprócz wielkiego pompona oferuje nuty kwiatowo - owocowe z piżmem i mordoklejkami. Flakon poniżej:

Drugim zapachem na którego liczę (na pewno bardziej niż na Grande!) jest RiRi by Rihanna.
Rihanna poprzednimi pachnidłami zasłużyła sobie na zaufanie. Świetne Reb'l Fleur, Rebelle, Rogue i dobry Nude absolutnie mnie przekonują. Nie poznałam klona Rogue o nazwie Rogue Love, ale podobno nie jest niczym specjalnym. Męskiego Rogue też nie poznałam (ale jakoś spieszno mi nie jest). Na plakacie widzimy Rihannę jako lalę niczym z Mody na Sukces. Bije kiczem, prawda?
Ja to zupełnie kupuję! Nie wiem dlaczego, ale ten wizerunek razem z tym paskudnym flakonem mnie przekonuje, to coś co Rihanna potrafi robić bardzo dobrze (w przeciwieństwie do muzyki...).
W nutach RiRi obiecano nam m.in mandarynkę, rum, frezję, jaśmin, kwiat pomarańczy,
benzoes, wanilię, piżmo i sandałowca. Czekam na poznanie tego zapachu!


Czas na odgrzewane kotlety!
Już po opakowaniach widać, że nowe zapachy Jennifer Aniston, Beyonce i Christiny Aguilery nie będą niczym odkrywczym... Jen i Beyonce serwują pachnidła w tych samych flakonach, ze zmienioną kolorystyką. Christina zaokrągliła flakon, przez co wygląda jak opakowanie dla taniej podróbki (powiedzenie tego nie przychodzi mi w łatwością, ale jest jak jest).

Jennifer prezentuje kolejny plażowy zapach, tym razem nazywa się Near Dusk, a w jego nutach znajdziemy m.in. kokos, nektarynkę, różowy pieprz, jaśmin, piwonię, wanilię i piżmo. Brzmi całkiem ciekawie, jeśli będę miała okazję, to na pewno go przetestuję. Przyznaję - głównie ze względu na sympatię do Jennifer!


Beyonce Heat Kissed ma być pachnidłem zmysłowym i wiecie co? Wierzę w to. Plakat - choć do bólu przetwarzany z kampanii na kampanię - jest całkiem fajny. W nutach Pocałowanego Heatu znajdziemy egzotyczne owoce, czerwoną orchideę, jaśmin, różę, wanilię i paczulę.


Kotlet Christiny również posiada plakat "z odzysku". Zdjęcie pochodzi z innej sesji (dokładnie Wam nie wskażę, wybaczcie mi. Kiedyś byłam zdecydowanie bardziej oddaną fanką Xtiny...), a panią Aguilerę położono na jakiejś kwiecistej kanapie. Wszystko byłoby ok, gdyby nie ten tani flakon. Perfumy noszą nazwę Touch of Seduction i ich nutach mają znaleźć się liczi, malina, frezja, irys, wiciokrzew, róża, wanilia, sandałowiec i piżmo. Wyczuwam próbę przełożenia The One / The One Desire na warunki celebryckie. Ale co to będzie, to czas nam pokaże.


Na deserek mam dla Was zapowiedź kolejnego już zapachu brytyjskiego boybandu - One Direction. Nie znam żadnego ich zapachu (jakoś mnie nie kusi...), na pewno gdyby pojawiły się perfumy Backstreet Boys to sprowadzałabym je ze Stanów. Dla równowagi 5 przedstawionych wyżej Pań zobaczmy, co do zaoferowania ma dla nas grupa 5 Panów (czy to już panowie, czy jeszcze chłopcy? pewnie należałoby zapytać Britney). W skład pachnidła o obiecującej nazwie Between Us (pomiędzy nami) wchodzą nuty mandarynki, moreli, frezji, gardenii, jaśminu, paczuli i wanilii.



Powtarzające się w kółko nuty aż biją po oczach, prawda?

  • Na które z tych zapachów czekacie? 
  • Myślicie, że któreś z nich można z góry przekreślić? 
  • No i oczywiście - co powiecie o tych kuszących plakatach reklamowych?

Gdyby kogoś interesowało na jakie zapachy nie-celebryckie czekam: Miu Miu, Roberto Cavalli Essenza, Kenzo Flower - Legere i jeszcze bardziej na L'Elixir, Bvlgari Goldea, E. Lauder Modern Muse Le Rouge, Armani Code Satin, nowego J'Adore, L'Occitane z Oudem, a także orientalną odmianę Midnight Rose od Lancome. I pewnie kilka innych, o których w tej chwili nie pamiętam. Czeka nas ciekawa jesień!
 
Zdjęcia i informacje via fragrantica.com

Giorgio Armani - Emporio Armani Diamonds

$
0
0





Wyobraźcie sobie, że Midnight Fantasy by Britney Spears dodano trochę klasy i nałożono na nią tłumik. To moje pierwsze skojarzenie z Diamonds od Armaniego.

Kiedy  te perfumy debiutowały testowałam je nadgarstkowo w jednej z sieciowych perfumerii. Myślałam wtedy "fuj, ale mocne!" - jak się potem okazało, był to jeden z flankerów. Niemożliwe jest to, by ktoś klasyczne EDP w ten sposób określił.

Ten zapach jest wyjątkowo lekki, słodki (subtelnie) i dziewczęcy. Przy tym nie można mu zarzucić, że jest przeciętny albo zły. Sądzę, że w kategorii zwiewnych, "młodych" pachnideł radzi sobie całkiem dobrze. Wiele o nim powiedzieć nie można, ale to nie jest jeden z tych zapachów, który ma do nas przemawiać. Moim zdaniem może być cichym towarzyszem w gorące dni, kiedy nie potrzebujemy perfum z wielką krzykliwą osobowością.

Diamonds delikatnie migocze - jak kryształki Swarovskiego na białym welonie. Oprócz automatycznego skojarzenia z Midnight Fantasy, wyczuwam tutaj delikatną nutę kremu, podobną do tej gładkiej i słodkiej z Rose The One Dolce & Gabbana. Duet liczi i maliny ślicznie rozsmarowuje się na skórze i w bardzo przyjemny, miękki sposób unosi się nad nią. W akordzie owocowym nie ma krzty cierpkości. Dla mnie jest tu trochę cukru pudru, łyżeczka kremu i kilka pudrowych cukierków. Słodycz pochodzi również z frezji, które niemal roztapiają się w kompozycji, zgrabnie układając się na paczuli. W tle wyczuwam trochę cedru i dziewczęcą, filigranową różyczkę. Obiecanej w nutach konwalii nie doświadczam.

Po około 3 godzinach na mojej skórze pozostaje troszeczkę pudrowej ambry i wanilia. Zapach jest słodki i raczej przeciętny. Bardzo żałuję, że tak szybko się rozgrywa i osiada wtedy, kiedy ja jestem nim zachwycona. Po około 5,6 godzinach znika i jestem niezadowolona. Przecież to Armani.
Winę muszę pewnie zwalić na Beyonce.

Na marginesie: Diamonds nosi mi się go bardzo dobrze, dopóki tylko nie przypomnę sobie, że przez pewien czas jego twarzą była Beyonce. Nie jestem fanką (nigdy nie będę).



zdjęcia via fragrantica.com
Viewing all 83 articles
Browse latest View live